(ANS – Damaszek) – Salezjanie i Córki Maryi Wspomożycielki, znajdujący się w Syrii, nie przestają udzielać się na rzecz najbardziej potrzebujących: rannych, chorych, osób samotnych z powodu wojny... i licznych ludzi młodych, którzy w obliczu przemocy i codziennej śmierci, oczekują odpowiedzi na swoje pytania.
Córki Maryi Wspomożycielki kierują włoskim szpitalem w Damaszku, w dzielnicy Mazraa. Od dwóch lat otacza się tam darmową opieką rannych w bombardowaniach i wybuchach samochodów-pułapek, które nękają stolicę. „Były takie dni, że trafiało do nas 30 rannych, umieszczaliśmy ich także na korytarzach, wszyscy im pomagali, jak mogli: lekarze, pielęgniarze i siostry” – powiedziała dyrektorka, siostra Annamaria Scarsella, do mikrofonu wysłannika agencji ANSA, Alberto Zanconato.
Szpital, mieszczący się w starym budynku, utrzymany w dobrym porządku, liczący 55 łóżek i 70 lekarzy, został założony w 1913 roku przez egiptologa Ernesto Schiapparellego. “W tym roku przypada stulecie szpitala” – oświadcza siostra Widad Abiad, syryjska cmw. “W czasie II wojny światowej zajmowali go Brytyjczycy, pozostała tylko jedna siostra jako portierka. Potem przywrócono jego działalność” – wyjaśnia, podczas gdy w tle słychać strzały z karabinu maszynowego.
Szpital stanowi dzisiaj miejsce odniesienia dla ludności w tej zawierusze, jaka nęka stolicę. Podobnie jak pobliskie oratorium i ośrodek katechetyczny salezjanów, do których uczęszcza 200 dzieci i 300 ludzi młodych, które zajmują się także rozdziałem żywności dla rodzin przeżywających trudności, a poza tym zapewniają pomoc psychologa oraz kursy szkoleniowe i wsparcie szkolne. „Przyjmujemy młodych chrześcijan każdego obrządku” – stwierdza ks. Alejandro José León, salezjanin, 34-letni misjonarz z Wenezueli.
“Rodzin przeżywających trudności w naszej wspólnocie jest bardzo wiele” – stwierdza ks. Leon. „Wiele osób, które były zatrudnione w turystyce i w ambasadach europejskich, które zamknięto, straciło pracę. Do tego dochodzą codzienne zagrożenia. Większa część naszej młodzieży pochodzi z dzielnic ludowych, zwłaszcza z Dweila i Jaramana. Każdego dnia musimy rozeznawać niebezpieczeństwa i decydować o tym, czy wysłać czy też nie po nich autobusy. Jednego razu nasz autobus, pełen dzieci, został ostrzelany z karabinu maszynowego”.
“Wszyscy zostali dotknięci wojną” – wyznaje ks. Leon. „Każdemu zamordowano jakiegoś kuzyna, jakiegoś przyjaciela, jakiegoś bliskiego. W tej sytuacji są i tacy, którzy mówią: ‘Jeśli istniałby Bóg, czy mógłby do tego dopuścić?’ A inni, którzy przychodzili wcześniej do oratorium, aby tylko pograć, mówią: ‘Abu, zrozumiałem, nie ma nic poza Bogiem’. Wśród naszych młodych na nowo rozkwita wiara, ma miejsce powrót do życia ewangelicznego”.
Opublikowano 08/11/2013