Dom Generalny – W kontekście obchodów stulecia salezjanów w Amazonii. Wspomnienia ks. Laudato |
Brazylia – Rozpoczęcie wizytacji nadzwyczajnej w Inspektorii Manaus |
(ANS – Piranha) – Radca regionu Ameryka Łacińska-Stożek Południowy, ks. Natale Vitali, w czasie swojej Wizytacji nadzwyczajnej w Inspektorii Brazylii- Manaus, odwiedził także salezjanów, którzy pracują na placówkach misyjnych w Amazonii. Oto fragmenty jego relacji, w której dzieli się swoimi wrażeniami.
Opuszczamy Santa Isabel o godz. 5.30 rano w dniu 2 września. Barka, która ma nas zawieźć do misji salezjańskiej “Sagrada Familia” w Marauiá, ma około 10 metrów długości oraz 1 m i 10 cm szerokości. Posiada dwa motory. Zawsze są dwa, gdyby drugi się zepsuł. Istotnie, jednego z nich nie da się odpalić, jak to zresztą bywa w takich sytuacjach. Wszyscy spoglądają na mnie z dziwną miną i mówią: „Nie możemy jechać”. A ja na to: „No to jedziemy z jednym, a Opatrzność nam pomoże”. Dopiero później zdałem sobie sprawę z tego mojego braku roztropności.
Po pięciu godzinach docieramy do pierwszej placówki wspólnoty, znajdującej się w typowej wiosce “xapono”, gdzie posługują salezjanie: Piranha. Żyje tam około 200 Yanomami. Wszyscy uczniowie oczekiwali na plaży, aby powitać “przełożonego z Rzymu”. Przybyłem do szkoły odbierając uścisk około pięćdziesięciu Yanomami, którzy kłócili się między sobą, kto z nich ma uścisnąć mi dłoń.
Szkoła była ulokowana w czystej chacie, z drewnianymi ławkami. Były przemówienia, poezje i podziękowania za pracę salezjanów. Jest tam trzech nauczycieli Yanomami, tj. trójka ludzi młodych, którzy kończą szkołę stopnia wyższego. Słuchałem ich, płacząc w duchu.
Lud Yanomami słynął z waleczności, bali się go biali, a także “Caboclos” (mieszańcy tubylców i białych), a także sami tubylcy. Tylko salezjanie odważyli się na pracę wśród nich i dotąd to czynią.
Potem powróciliśmy do "xapono". Właściwie ma kształt koła, wzdłuż którego są rozłożone wszystkie chaty. Wszystko to domy ze słomy. Jedyną w nich rzeczą, którą mają to hamaki do spania i ogień w środku, chociaż jest 40°. Jest to lud łowiecki, zbierający wszystko, co natura spontanicznie im ofiaruje, nie podejmują żadnej pracy.
Są ludem szczęśliwym, a obecnie także gościnnym. Mają wyśmienitą pamięć: jeśli im coś obiecasz, pamiętają o tym, nawet po 20 latach. Powiedziano mi: nic nie obiecuj, bo staniesz się ich dłużnikiem.
My, salezjanie, po 50 latach, jakie przeżyliśmy i dzielimy z nimi, nie rozpoczęliśmy jeszcze bezpośredniego czasu ewangelizacji. Mam nadzieję, że uda się to zrobić w przyszłym roku.
Opublikowano 10/09/2013